14. Sacrum Profanum w 4 minutach
Pora na filmowe podsumowanie 14. edycji Sacrum Profanum. Przedstawiamy klip przywołujący muzyczne emocje tegorocznej odsłony festiwalu!
Koniec 14. edycji Sacrum Profanum jest niczym powrót z długich wakacji – wracamy bogatsi, zrelaksowani i usatysfakcjonowani. A jednocześnie już zaczynamy wyczekiwać kolejnego wyjazdu. Nieprzypadkowo – krakowski festiwal w odświeżonej formule pokazał możliwie najszersze spektrum muzyki współczesnej, uwzględniając nie tylko zjawiska klasyczne, ale obejmując także dokonania z obiegu niezależnego, awangardowych peryferii czy wyraźnie inspirujące się dokonaniami nowej klasyki. Uzupełnienie programu - o spotkania z artystami, dyskusje, warsztaty, pokazy filmowe, instalacje, wreszcie wystawę - rozwijające festiwalowe wątki dało obraz pełny i pokazało, że kultura nie jest zatomizowana, ale tworzy spójną, wartą eksploracji rzeczywistość, którą z przyjemnością odkrywało blisko 5500 uczestników Sacrum Profanum!
Pierwsze cztery dni były stopniowaniem napięcia – od indie classical wytwórni Bedroom Community, która na scenie Centrum Kongresowego ICE Kraków świętowała swoje 10-lecie, przez zaskakujące akuzmatyczne eksperymenty Marcina Stańczyka, prezentację wielkich dzieł XX-wiecznych, wokalną ekwilibrystykę Mai Ratkje, muzyczne nowości (a wśród nich aż dwa festiwalowe zamówienia), aż po wyżyny awangardy – sonorystyczno-noise’owy koncert zespołu zeitkratzer. Wydawało się, że półmetek Sacrum Profanum jest jednocześnie jego apogeum. Tymczasem... Kolejne dni udowodniły, że ta wspinaczka była ledwie etapem całej muzycznej podróży.
5 października w sali Sali Teatralnej Centrum Kongresowego ICE Kraków na scenie pojawili się kolejno Arditti Quartet – legenda współczesnej kameralistyki, autorzy kanonicznych wykonań wielkich kwartetów XX- i XXI-wiecznych. Do nich zaliczyć można także utwory innej legendy – Johna Zorna. Ten słynny awangardzista okazał się zręcznym kompozytorem muzyki kameralnej, czego dowody dali muzycy Arditti – w przejmującym Kol Nidre i niezwykle dynamicznym Necronomiconie, gdzie chmury kalafonii unoszące się z rozpędzonych smyczków unosiły się nad sceną, a także w Pandoras Box z dysponującą niesamowitym warsztatem i zachwycającą barwą Barbarą Kingą Majewską, która z dziecinną łatwością pokonywała karkołomne skoki zapisane w zornowskiej partyturze. Program koncertu uzupełniły dwie kompozycje nowojorskiego eksperymentatora na fortepian preparowany, w których bezbłędny Stephen Drury w wykonaniu kompozycji Carny dawał głos ścinkom melodyjnej tradycji, by za chwilę gwałtownie się z nimi rozprawić. Później zaś, pokazał, czym jest nowojorska awangarda, stosując rozszerzone techniki wykonawcze dalece przekraczające tradycyjne wykorzystanie fortepianu i prezentując granie świeże, prowokujące, wytrącające z komfortu kompozycji fay çe que vouldras.
Obraz muzyki współczesnej byłby niepełny, gdyby nie prezentacja dzieł wyrosłych z tradycji operowej. Podczas 14. Sacrum Profanum mieliśmy okazję zetknąć się z trzema zgoła odmiennymi spojrzeniami na teatr muzyczny. Pierwsze z nich, zaprezentowane 6.10 na scenie Małopolskiego Ogrodu Kultury pełnymi garściami czerpało z osiągnięć psychologii analizujących zjawisko paranoi indukowanej – udzielenia obsesji bliskiej osobie. Folie à deux – to zarówno nazwa tego zjawiska, jak i tytuł kameralnej opery autorstwa Emily Hall, członkini Bedroom Community (muzyka) i Sjóna, islandzkiego pisarza (tekst). Ten krótki, kameralny spektakl odarł operę z jej napuszonego sztafażu i wirtuozerii, wysuwając na pierwszy plan muzykę (zachwycająca brzmieniowo elektronika zaproszonej do projektu Miry Calix oraz harfy – tradycyjna i zbudowana przez Hall harfa elektromagnetyczna, która pełniła jednocześnie rolę scenografii, obiektu obsesji i niepokoju – słupa wysokiego napięcia). Dwoje solistów, Sofia Jenberg i uciekający w obłęd Andrew Dickinson z prostotą i wyczuciem poprowadzili widzów tropem libretta. Całość uzupełniały doskonale wyreżyserowane światła i wizualizacje (zwłaszcza w scenie ataku choroby i udzielenia szaleństwa), które udowodniły, że nie potrzeba rozbudowanej scenografii, by osiągnąć sugestywny efekt.
Ostatnie dwa dni Sacrum Profanum to nadmiar szczęścia. Dzienna średnia: dwa i pół tytułu, cztery koncerty. W piątkowy wieczór, po oprowadzaniu kuratorskim po pokazywanej w Bunkrze Sztuki wystawie Anny Zaradny, która to potrwa do 11.12, w Sali Kameralnej Centrum Kongresowego ICE Kraków koncert dała sama bohaterka ekspozycji, pokazująca własną osobą, że granice między muzyką a sztukami wizualnymi już się zatarły. Artystka wystąpiła z Robertem Piotrowiczem i Jérômem Noetingerem. To, co zaprezentowali było jak spacer po galerii pełnej doskonałej sztuki współczesnej. Zniekształcone nagrania terenowe, zwielokrotnione syntezatorowe brzmienia, wypływające z elektronicznej magmy przetworzone dźwięki saksofonu Zaradny. Muzyka ciężka, ale nie odpychająca, abstrakcyjna, ale obrazowa. Koncert trwał krótko, ale przecież za chwilę…
Clou wieczoru. Wspólny występ Mike’a Pattona i Eyvinda Kanga. Wraz z towarzyszącymi im doskonałymi polskimi muzykami, orkiestrą Sinfonietta Cracovia, Tomkiem Mirtem (syntezator modularny), Anną Mamińską i Hubertem Połoniewiczem (tambury) wykonali materiał z albumu Virginal Co Ordinates z 2004 roku. Z tą jednak różnicą, że specjalnie na 14. Sacrum Profanum Kang, utalentowany kompozytor, napisał sześć dodatkowych utworów, poszerzając tym samym spektrum muzycznych doświadczeń. Ponieważ partie altówki, na której – prócz dyrygowania – z werwą grał Kang, elektronika oraz część partii wokalnych są częściowo improwizowane, krakowska publiczność uczestniczyła w wydarzeniu bez precedensu! Eleganckie, wytrawnie zorkiestrowane melodie podbarwione syntezatorowymi tłami, posmak orientu dzięki wschodnim tamburom, przetaczające się perkusyjne burze skontrastowane z wytwornymi frazami instrumentów dętych. A nade wszystko Mike Patton – czarujący głosem, dyskretny, muzykalny, momentami upiorny lub z przymrużeniem oka, a przy tym wszystkim bezbłędny, jak to Mike Patton. To był czas relaksującego oddechu przed ostatnim dniem tegorocznego Sacrum Profanum. Czas, dodajmy, satysfakcjonujący – artyści słusznie zostali nagrodzeni owacjami na stojąco.
Oddech był potrzebny – ósmy dzień festiwalu to aż pięć koncertów. Po pierwsze, trzy spektakle opery dla najmłodszych, dzieci do 3 lat, zatytułowanej Korall Koral. Po drugie dokumentalna Opera o Polsce. Po trzecie wreszcie, Labirynt, koncert zamknięcia – Stockhausen i Berio, Ictus Ensemble i Mike Patton. Ach, i after w klubie W Remoncie, na którym zagrali Mirt, A.N.R.S. i FOQL. Stężenie oryginalności i doskonałej muzyki niezwykle wysokie.
W Małopolskim Ogrodzie Sztuki stanął niewielki namiot. Niewielki, ale wystarczający, by zmieścić dwadzieścioro maluchów z rodzicami. Prócz nich w namiocie Hanne Dieserud i Hanna Gjermundrød, w roli poznających i pokazujących świat dźwięków stworzeń. Pierwsze sylaby, słowa, odgłosy instrumentów, pierwsza melodia, śpiew i taniec, a wszystko to w otoczeniu śmiechów, kwileń i pytań dzieci – widzów. Muzyka prowadzi do ukojenia, niczym kołysanka. Mimo że twórczynie spektaklu przyjechały z Norwegii nie czuć żadnej bariery językowej, język muzyki okazuje się uniwersalny. Opera dla dzieci, tego jeszcze na Sacrum Profanum nie było!
Sobotni wieczór rozpoczął się smaganiem i oczyszczeniem. Samoumartwienie i samokrytyka, wybicie ze strefy komfortu i spojrzenie w lustro – tym była dokumentalno-krytyczna Opera o Polsce filmowca Piotra Stasika i kompozytora Artura Zagajewskiego. W ascetycznej scenografii, bez śpiewaków, z dojmującą muzyką, która w końcówce stała się brutalna, przyprawiła o mdłości i ból głowy. To był eksperyment zaczerpnięty jakby z Mechanicznej pomarańczy, ale nie dla przestępców, a sytej klasy średniej i zadowolonej z siebie inteligencji, w dodatku działający nie obrazem, a przeciw niemu.
Wreszcie ukoronowanie – finałowy koncert w Sali Audytoryjnej Centrum Kongresowego ICE Kraków. W pierwszej części na scenie kameraliści belgijskiego Ictus Ensemble i specjalista od manipulacjami nagraniami terenowymi – Jérôme Noetinger. Przed przyjazdem do Krakowa spędzili tydzień w odosobnieniu, poznając się i grając wspólnie w dawnym klasztorze na południu Niderlandów. Takie są bowiem zalecenia autora kompozycji Für kommende Zeiten, Karlheinza Stockhausena. Całość przypominała jaskrawe gwiazdy dźwięków poszczególnych instrumentów na tle nieba z ciemnej elektroniki generowanej przez Noetingera. Dźwięków gwałtownych, ale pozbawionych agresji, granych w punkt i z wyczuciem. Dodając do tego ekscentryczny wygląd muzyków, spektrum technik, które używali (głaskanie wiolonczeli czy gra na tłumiku do puzonu) oraz doskonałą reżyserię świateł (Paweł Pająk, który dał popis także w drugiej części koncertu) udało się muzykom całkowicie skoncentrować uwagę publiczności na tym swoistym misterium.
Przerwa, a po niej wielki finał! Ictus Ensemble w pełnym składzie, Chór Polskiego Radia z solistkami – Anną Zawiszą i Lilianą Pociechą (soprany) oraz Matyldą Staśto-Kotułą (alt). Wreszcie po raz drugi na Sacrum Profanum Mike Patton w roli narratora. Nad wszystkimi panował Georges-Elie Octors, dyrygując oszczędnymi gestami, ale niezwykle mądrze i pewnie. A dyrygował kompozycją, która mówi o muzyce, filozofii, teatrze, poezji, człowieku – takie niełatwe zadanie zadanie postawili przed artystami Luciano Berio i librecista Edoardo Sanguineti w Laborintus II z 1965 roku. W Labiryncie nie było podziałów, było natomiast wszystko – puentylizm, kakofonia, sonoryzm, krzyk, krwawe wizualizacje, czerwone światła, swing, literatura, free jazz, muzyka klasyczna, piorunujące tutti, piekło, teatr. A nade wszystko abstrakcyjne piękno. Istota muzyki. A ponieważ „la Musica... è tutta relativa”, jak napisał Dante Alighieri, a wypowiedział za nim dobitnie Mike Patton, to bardzo dobrze zwiastuje przed przyszłoroczną, 15. edycją festiwalu Sacrum Profanum.
Pora na filmowe podsumowanie 14. edycji Sacrum Profanum. Przedstawiamy klip przywołujący muzyczne emocje tegorocznej odsłony festiwalu!